Smaki Pogodzinach :: Blog

Kiełbasa, soczewica i tradycja w jednej misce....

02 stycznia 2012

Czyba każdy przeżywa chwile olśnienia, zdziwienia, szoku, zadumy i innych dość skrajnych emocji w okresie świątecznym... To nieunikniona część tego okresu, w którym spędza się chwile z najbliższymi, których na co dzień nie widzimy, konsumuje się o wiele za dużo potraw ciężkostrawnych, które zwykle nie wchodzą do codziennego menu, wystawia się swoje oczy i mózg na promieniowanie elektromagnetyczne poprzez przebywanie blisko odbiornika tv i oglądanie filmów z gatunku świąteczna komedia romantyczna... Boże Narodzenie i Sylwester to często moment, w którym widzimy przyjaciół z różnych zakątków świata, którzy też nas potrafią zadziwić...

Mnie odwiedziła Claudia, przyjaciółka z RPA, z którą przez kilka lat mieszkałam w Londynie. Miłośniczka polskiej kuchni, jeszcze przed przejazdem zamówiła bigos i inne specjały w wykonaniu mojej mamy. Mama, jak zwykle, przejęła się swoją rolą, i wyprawiła mnie z powrotem do Warszawy z: makowcem pieczonym na Szczepana, tak, żeby był świeży na przyjazd Claudii, kiełbasą własnej roboty ze świeżej wieprzowiny, surowymi kiełbaskami (wersja biała i pikantna), wybitnie aromatycznym boczkiem, bigosem i eko jajkami od Marysi Spod Lasu (we wsi, gdzie mieszka moja babcia, często nazwiska zastępowane są wskazówkami geograficznymi). Ciężka torba, i nie jedyna, z której ulatniały się jeszcze świąteczne zapachy 27 grudnia w autobusie pędzącym do Warszawy. Nic dziwnego, że Warszawiacy nazywają ludzi z Lubelszczyzny i innych odległych rejonów Polski Słoikowcami. Ja jestem najlepszym potwierdzeniem adekwatności tego określenia...

Claudia przyjeżdża wieczorem. Po maśle z odrobiną chleba serwowaną podczas lotu LOTem z Hamburga, nie jest bardzo głodna. Ale ulega pokusie spróbowania większości smakołyków na moim poświątecznym stole. Oczywiście, wszystko bardzo ciężkostrawne, ale w końcu dziewczyna wychowała się na nienajlżejszej kuchni południowoafrykańskiej i niemieckiej dzięki swojej babci Niemce. Następnego ranka też dość ciężko, jajka na boczku, chleb też lubelski, siedzimy, gadamy, popijamy kawę, a kiełbasy nie ubywa. Proponuję więc, żeby Claudia wzięła trochę do Londynu, na co mój gość wpada na pomysł, żeby ugotować zupę z soczewicy z kiełbasą w roli głównej. Choć aura takim potrawom nie sprzyja (żeby docenić piękno tej zupy, temperatura powinna spaść do przenajmniej -10 stopni), na to jednak nie ma co liczyć, dlatego idziemy do najbliższego warzywniaka, kupujemy soczewicę, pora, cebulę, marchew i wracamy do domu gotować.

Zaczynam robić zdjęcia i rozentuzjazmowana mówię Claudii, że napiszę o tej zupie, bo u nas (mam na myśli mój dom rodzinny, a ona przez to rozumie cały kraj) nie je się takich wybornych zup z kiełbasą. U mnie kiełbasa występuje solo (w prawej dłoni, a w lewej kromka chleba), z innymi wędlinami na talerzu świątecznym, z chrzanem lub ćwikłą, ale nigdy w zupie. To nie kiełbasa na zupę. Okazuje się jednak, że się mylę. Claudia ostrożnie przebiera soczewicę, płucze ją i gotuje w wielkim garze. W pewnym momencie, podczas gdy soczewica jest gotowa i dołączają do niej pozostałe warzywa, proszę Claudię, żeby napisała mi na kartce przepis na zupę, co, ile i kiedy dokładnie, ale ona nagle milknie i markotnieje. Co jest?, pytam, a ona na to, że myślała, że chcę napisać o zupie, a nie od razu publikować cały przepis, i że jest jej smutno. I nie rozumie, jak można się czymś tak szczególnym dzielić z całym światem.

Po pierwsze baranieję, bo teraz ja totalnie nie rozumiem jej reakcji. Jak można być z takiego powodu smutnym? Po drugie, wkurzam się, bo nie dostaję tego, czego chciałam. Wracam do pierwszej reakcji i chcę ją chwilę przewałkować. Uważam się za osobę otwartą, a Claudia właśnie mi uświadamia, że mogę się jeszcze dużo nauczyć. W bardzo prosty sposób tłumaczy mi, że w jej rodzinie, kobiety najpierw patrzą, obserwują, uczą się, a do gotowych receptur dochodzą latami. I na pewno nie wymieniają się przepisami na swoje asy kulinarne. Ciągle nie rozumiem. Daaaaj ten przepis, właśnie dlatego, że jest szczególny dla Ciebie, ja się nim podzielę na pogodzinach z moimi czytelnikami. Ten argument do niej w ogóle nie przemawia. A pamiętasz sałatkę ziemniaczaną, którą zawsze robiłam, i ty chciałaś ją kiedyś zrobić, ale nigdy przepisu ode mnie nie dostałaś? No tak, racja, Claudia robi wybitną, banalnie wyglądającą, ale zaskakującą w smaku i aksamitną w strukturze sałatkę z kartofli, ale rzeczywiście, przepis przekazywany jest w rodzinie, ale Claudia musiała na niego kilkanaście lat czekać. Babcia stwierdziła, że wnuczka jest gotowa na ten przepis w dniu swoich 29-tych urodzin.

Zupa smakuje wyśmienicie. Podana w małym miseczkach, gdzie głównym bohaterem jest gorąca kiełbasa, ociekająca gęstym płynem z soczewicy, a w dominujących odcieniach ciemnej zieleni mruga marchewka i czerwona cebula, zupa rozgrzewa gardło, a po chwili całe ciało. Uwielbiam zupy dopasowane smakiem, gęstością i zawartością do pory roku. Soczewicowa z kiełbasą jest doskonała, niezbyt słona, ciężkawa, pożywna... Boska.

Proszę o dwie dokładki, bo im więcej jem, tym się robię głodniejsza. A może to pazerność pospolita i świadomość, że nawet jeśli spróbuję ją taką zrobić, i tak mi nie wyjdzie. Pod koniec drugiej miski, przestaję przekonywać Claudię do tego, żeby się podzieliła przepisem i godzę się na to, że ta zupa będzie mi się kojarzyć tylko z nią. Inna kultura kulinarna, całkiem odrębne podejście do kuchni, do dzielenia się przepisami, do ciągłości kulinarnej w rodzinie. Soczewicowa z kiełbasą zmusiła mnie do zadumy nad tradycjami rodzinnymi i różnicami kulturowymi. Co Wy na to?

Magdalena Malinowska
Naczelna Kulturalno - Kulinarna 

Poprzedni wpis Następny wpis

loading...