Smaki Pogodzinach :: Blog

Warszawa w długi sierpniowy weekend

15 sierpnia 2011

Czuję, że jestem doszczętnie zepsuta, jeśli chodzi o doświadczenia miejskie... Właśnie spędziłam miesiąc w Londynie. Wiem, wiem, nie będę porównywać Warszawy do Londynu ... Ale wychowałam się w małym miasteczku i od kiedy byłam dzieckiem, marzyłam o życiu w wielkim mieście i przyjemnych doświadczeniach z tym związanych. Dlatego też mam swoje dziecięce, czasami dziecinne, oczekiwania wobec stolicy. Jestem też aktywnym poszukiwaczem wielkomiejskich wrażeń i inspiracji. 

W długi sierpniowy weekend miałam do wyboru wyjazd na wieś do rodziny lub ze znajomymi na festiwal jazzowy do Iławy. Wybrałam Warszawę. Mieszkam tu już prawie dwa lata, a ciągle tego miasta nie znam. Znam niektóre ulice, tzn. wiem mniej więcej w którą stronę jadę, rozpoznaję niektóre budynki, mam swoje ulubione miejsca...Ale ilu miejsc nie znam... Postanowiłam poznać miasto, w którym żyję. Postanowiłam się z nim zaprzyjaźnić.

Po pierwsze, wizyta w Muzeum Plakatu w Wilanowie. 

Niedziela, wczesne popołudnie. Z Metra Wilanowska to ok. 20 minut rowerem, i to prawie cały czas z górki. Tłoczno tu, ale przyjemnie. Dużo starego drzewostanu, i jak na życzenie pani pod wielkim parasolem sprzedaje maliny za 6zł. Doskonały smak i cena. Dzieci z balonami, dorośli goniący dzieci, psy za nimi leniwie podążające, starsi ludzie, randkowicze, single, turyści... Prawie wszyscy przyszli odwiedzić Pałac w Wilanowie, a ja się udaję w prawo, do Muzeum Plakatu. O wiele mniej ludzi, chłodno i przyjemnie.  (Muzeum Plakatu otwarte od 10 do 16, od 15.05-30.09 w soboty i niedziele otwarte do 18, Cena biletu 10zł, wejście w poniedziałki za darmo, postermuseum.pl). 

Ilość plakatów jest oszałamiająca. 2 sale z przepięknymi dziełami polskich grafików plakacistów, porozwieszanymi w trzech rzędach, jeden obok drugiego. Czasami trudno jest mi się skupić na jednym plakacie, bo wzrok odrywa inny krzykliwy w przekazie (lub raczej krzyczący, żeby zwrócić na siebie uwagę) plakat, który wisi obok, na dole lub na górze plakatu, który właśnie podziwiam. W obu salach są jeszcze antresole. To nic, że jest tak mało miejsca na tak ogromną ilość plakatów projektowanych w Polsce. Ważne jest to, że takie skarby powstają tutaj i że są doskonałym antidotum na brzydotę plakatów komercyjnych na wielkich billboardach. A oto niektóre z moich ulubionych plakatów, które wisiały w pierwszym lub drugim rzędzie od dołu i które dzięki temu udało mi się sfotografować:

Lex Drewiński, moja wolna interpretacja angielskiego wyrażenia  dog eat dog.

Lech Majewski

Kaja Renkas

Rafał Olbiński

Leszek Żebrowski

Prawdziwa uczta dla oka i ducha. Niesamowite pomysły i wizualna realizacja tych pomysłów. Gorąco polecam!

Po drugie, co można zrobić w poniedziałek wolny od pracy, w święto narodowe i kościelne?

Można iść do Baru Pod Barbakanem (warszawa.pogodzinach.pl/pl/lokale/bary%20mleczne/bar-pod-barbakanem,mostowa,27-29), który tonął w słońcu w poniedziałkowe popołudnie. Za to lubię to miasto, za retro smaczki, które nie są tylko na pokaz dla turystów pędzących do baru ze swoimi przewodnikami Lonely Planet, które w sekcji 'Absolutnie zobaczyć w Warszawie' mogliby ten bar mleczny umieścić. Zupa owocowa, chłodna, dobra, kluski al dente, lepiej ugotowane niż w niektórych restauracjach pretendujących do miana włoskich. 

Palmy i figowce, które niejedno przeżyły, bardzo pasują do eklektycznego wystroju baru. Jest też mini disco kula zawieszona na środku sali, dla spostrzegawczych. I stara mozaika na podłodze. Uważam, że jeśli ktoś lubi równowagę między treścią i formą i lubi miejsca pełne historii, bary mleczne są doskonałym miejscem na takie doświadczenia kulinarno-estetyczne. 

Kolejny przystanek to niedawno otwarty Małpi Biznes na PKP Powiśle, tuż przy kasach. Piękny szyld, niestety to jedyna rzecz, którą tam zobaczyłam. Rozumiem, ludzie się szanują i w święta nie pracują. Ale przecież niedawno otworzyli lokal, więc moim zdaniem powinni być jak najczęściej otwarci.

Tu nic nie zjem, zatem jadę dalej. Wybieram wietnamski bar/restaurację na Chmielnej  o nazwie Toan Pho (warszawa.pogodzinach.pl/pl/lokale/bar/toan-pho,chmielna,5-7).

Nie dajcie się zwieść pozorom. Zupa wołowa pho bo tai z makaronem ryżowym, miętą, kolendrą i dymką jest naprawdę 'najleprza'. Rozgrzewa, i choć cieknący nos nie jest najbardziej pożądanym efektem skonsumowania tej zupy, czuję mam poczucie, że moje podniebienie lubiące egzotyczne smaki zostało zadowolone. 

Wracam do domu, zahaczając o Królikarnię. Ostatni raz tu byłam na Pikniku Gazety Wyborczej w czerwcu. Dziś jest o wiele spokojniej. Jacyś ludzie grają w badmintona, czwórka starszych ludzi chodzi dookoła głównego trawnika przed Muzeum Rzeźby, panie wylegują się na leżakach i ktoś czyta książkę. Chcę sprawdzić, jak wygląda nowo otwarta Królikarnia Księgarnia Kawiarnia. 

(warszawa.pogodzinach.pl/pl/lokale/kawiarnia/krolikarnia-ksiegarnia-kawiarnia,pulawska,113-a) Wygląda bardzo przyjemnie, przytulnie, a jednocześnie dystyngowanie. Jedna ściana z półkami wydawnictw o sztuce, reportażu, książek dla dzieci. Na środku stoliki, dzisiaj puste, bo taka ładna pogoda. I bar, w którym można zamówić napoje, koktajle lub desery. Zamawiam koktajl bananowy i sącząc go przy stoliku na zewnątrz, cieszę się, że mieszkam w takim fajnym wielkim mieście.

Przy wyjściu z Królikarni przy ulicy Puławskiej stoi piękna rzeźba pod tytułem Dedal autorstwa Krystyny Schwarzer-Litworni. Warto podejść blisko, żeby móc ją sobie dokładnie obejrzeć. 

Magdalena Malinowska, Naczelna Kulinarno-Kulturalna

Poprzedni wpis Następny wpis

loading...