Zamykam oczy i w sekundę teleportuję się do mało znanej turystom części Barcelony, właściwie takiej dzielnicy, której nie ma na mapie tego miasta, i którą znają tylko wybrani mieszkańcy, gdzie słychać tylko katalański lub hiszpański, a ludzie w przytłumionym blasku zimowego słońca popijają kawę przy stolikach rozstawionych na chodniku. Nie potrzeba lamp ogrzewających powietrze. Zdejmuję płaszcz zimowy i siedzę w samym wełnianym swetrze, okularach przeciwsłonecznych i czekam na mojego gościa, Giulię Tellarini z zespołu Giulia y Los Tellarini.
Mogę się założyć, że wszyscy kojarzą główny utwór ze ścieżki dźwiękowej do filmu Vicky Cristina Barcelona pt. Barcelona. Właśnie wyławiam z kolorowego tłumu postać znaną mi tylko ze zdjęć i klipów. Zozpoznaję ją z daleka...ciemne włosy, czarne rajstopy ze wzorem retro, na to krótkie spodenki, biała staromodna bluzka... Postać niewyróżniająca się z tłumu w tej okolicy krocząca pewnym siebie, zamaszystym krokiem. Zamawia kawę, dosiada się do mojego stolika i od razu przechodzimy do pytań.
MM: Po pierwsze, jakbyś opisała swoje doświadzenie pracy, w której, jako Włoszka, jedna z dwóch kobiet w zespole (druga to Olga Abalos, saksofonistka zespołu, przyp. red.) tworzysz muzykę z pięcioma facetami z różnych stron świata? (Maik Alemany - gitara/charango/wokal, Jens Neumaier - gitara/charango/wokal, Xavier Tort - trąbka/wokal, Alejandro Mazzoni - kontrabas/wokal, Camilo Zorilla - perkusja/wokal) Skąd są członkowie zespołu Giulia e Los Tellarini?
Giulia: Tak, to prawda. Tylko dwie kobiety i pięciu mężczyzn. Dwóch pochodzi z Ameryki Łacińskiej (z Czile i Argentyny), jeden ma mieszane korzenie – hiszpańsko-niemieckie, a pozostali dwaj to stuprocentowi Hiszpanie. Praca z tyloma facetami bywa niełatwa... Dużo jedzą, chrapią, a w czasie tras koncertowych śmierdzą im skarpetki...
MM: Czyli geograficznie, jesteście z południowej Europy plus Niemcy i Ameryki Łacińskiej, ale tej części najbardziej zeuropeizowanej. A skąd czerpiecie inspiracje do tworzenia waszej muzyki, która jest tak różnorodna? I skąd Ty czerpiesz muzycznie, wychowawszy się we Włoszech?
Giulia: Muszę przyznać, że czerpiemy inspiracje z przeróżnych pejzaży muzycznych. Przede wszystkim jest to tradycyjny folklore z Ameryki Łacińskiej, to znaczy tango i salsa, następnie tradycja hiszpańska, czyli flamenco i rumba, po muzykę, z której ja sama się wywodzę, czyli tradycja piosenki włoskiej i francuskiej chanson, pomieszanie włoskiego swingu w wykonaniu Buscaglione i Carosone, i wielkich artystów włoskich jak Mina, Celentano, Rita Pavone oraz klasycy francuscy: Edith Piaf, Aznavour, Yves Montand, Gainsbourg...Właśnie z tą muzyką wzrastałam i naprawdę pamiętam jeszcze dużo innych nazwisk....
MM: Co, według Ciebie, ludzie doceniają najbardziej w Waszej muzyce? Wyobrażam sobie, że ludzie spoza Hiszpani lub Włoch mogą mieć problemy ze zrozumieniem tekstów. Na youtube jeden słuchacz z Polski pisze: Kompletnie nie wiem, o czym śpiewają, ale muzyka jest piękna.
Giulia: Wydaje mi się, że nasze piosenki są niesomowicie barwne i że ludzie doceniają tę energię i życie, które są w naszej muzyce. Może też fakt, że tworzymy i spiewamy piosenki w różnych językach, co po części wynika z faktu, że wzięliśmy udział w wielkim projekcie pt. Zjednoczona Europa. Może ludzie się identyfikują z tą wielką mieszanką językową, tak jak ja.
MM: Jak to się stało, że przeprowadziłaś się do Barcelony? Dlaczego właśnie to miasto?
Giulia: Muszę przyznać, że trochę przez przypadek. Najpierw mieszkałam we Włoszech, Anglii i Paryżu. A w wieku 25 lat przyjechałam do Hiszpanii, żeby nauczyć się hiszpańskiego, ale jak to bywa, w tym momencie moje życie i przeznaczenie wtrąciły się i zabrały głos.... No i bardzo dobrze, że tak zrobiły!!
MM: Graliście już w Polsce nie raz, a kilka miesięcy temu nakręciliście tutaj clip do swojej piosenki pt. Warszawa z drugiego krążka pt. L'arrabbiata. Jak Wam się tutaj gra? Jak postrzegacie publiczność polską?
Giulia: Tak, byliśmy tutaj nie raz i za każdym razem wyjeżdżamy rozemocjonowani i w dobrych humorach. Tutejsza publiczność daje nam bardzo dużo, na naszych koncertach zachodzi prawdziwa wymiana międzykulturowa... Bardzo często mam wrażenie, że otrzymuję tutaj więcej niż sama daję, a to przecież nie ja kupuję bilet na koncert! W Polsce odkryłam niesamowitą hojność i autentyczną ciekawość intelektualną. Ludzie, którzy tutaj przychodzą na koncerty, są otwarci i chętnie dają się zaskoczyć.
MM: Mogę sobie tylko wyobrazić, że życie zespołu Giulia e los Tellarini teraz jest całkowicie inne od tego, które wiedliście przed filmem pt. Vicky Cristina Barcelona. Jak sukces komercyjny, co przekuwa się na wiekszą popularność i częstsze koncerty... Jak to wpłynęło na Was, na Waszą muzykę i rytm Waszego życia?
Giulia: Wiem, właśnie to mówią ludzie, którzy pytani są o sukces, o zmiany.... Ale naprawdę... ja osobiście nie odnoszę wrażenia, żeby moje życie zmieniło się tak radykalnie... Dalej uwielbiam te same rzeczy, moje zwierzęta, moje róże w ogrodzie, granie na akordeonie, słuchanie muzyki na rowerze, i ciągłe mam lepsze i gorsze dni, jak każdy... Może ten sukces dał mi więcej pewności siebie, ale tego też nie jestem do końca pewna, bo często mam wątpliwości i myślę sobie, że powinnam wszystko zostawić i znaleźć jakąś normalną pracę, na przykład w szpitalu, i robić coś naprawdą pożytecznego. Moja mama mi to właśnie ciągle powtarza i nie rozumie, dlaczego nie chcę robić czegoś normalnego, jak to ona mówi, czegoś co służy czemuś i komuś. A ja jej zawsze odpowiadam, że to jest to, co kocham, ale ja też się czasami boję i myślę, że nie warto, że nic ważnego mi się nie uda osiągnąć w moim życiu. I płaczę... a później wracam do śpiewania, bo muszę, bo tego potrzebuję, bo tylko tak czuję, że żyję.
MM: Ostatnie pytanie: czego obecnie słuchasz?
Giulia: W tym momencie mogłabym na okrągło słuchać Out of Season wokalistki zespołu Portishead, Beth Gibbons, nagranej z Rustinem Manem. Ale słucham przeróżnych rzeczy, od starych musicali broadwayowskich po hip hop. Interesuje mnie wszystko, co jest z muzyką związane.
Kończymy kawę, żegnamy się i ja znów przymykam oczy i teleportuję się do Warszawy. Przechodzi mnie dreszczyk emocji związanych z bardzo szczerą rozmową z Giulią Tellarini... A może to chłód styczniowego popołudnia i zbyt cienkiego sweterka pod grubym zimowym płaszczem. Jestem jednak pewna, że koncert zespołu Giulia e Los Tellarinia znów mnie rozgrzeje... To już w następny tydzień w warszawskim Palladium.
Teleportacja to wytwór mojej wyobraźni, ale pytania i odpowiedzi jak najbardziej prawdziwe. A to tylko dzięki Ewie Sułek z STX Jamboree, organizatora koncertu. Ewa, dziękuję bardzo! Zdjęcia zespołu publikowane dzięki uprzejmości STX Jamboree.
Magdalena Malinowska
Naczelna Kulturalno-Kulinarna